[...] Cały czas mówiłem do Rebecy, powtarzając, że wszystko będzie dobrze. Dziewczyna ściskała moją rękę. Wiedziałem, że jest przerażona. Zresztą, wcale jej się nie dziwiłem. Gdy po raz kolejny krzyknęła z bólu, olśniło mnie. Bez wahania zacząłem na głos się modlić. Rebeca wbiła paznokcie w moją rękę.
- Co Ty robisz? - wydusiła.
- Modlę się do Ejlejtyji, patronki kobiet w ciąży i porodów - wyjaśniłem. - Wytrzymaj jeszcze trochę, ona przyjdzie i Ci pomoże.
- Skąd wiesz? - twarz Rebecy poczerwieniała z wysiłku.
- Bo mnie zna - odezwał się ciepły, kobiecy głos. Ejlejtyja była niezbyt wysoką, obfitą w kształtach kobietą, ze szczerym uśmiechem i szmaragdowymi oczami. Usiadła naprzeciw Rebecy i chwyciła ją za obie ręce.
- Przyjmę Twój poród - powiedziała do niej. - Sam Zeus wysłał mnie, bym Ci pomogła. Te dzieci są bardzo ważne. A teraz skup się. Gdy policzę do czterech, cały Twój ból zniknie. Będziesz niczym sparaliżowana od pasa w dół. Zgadzasz się?
- Tak - odpowiedzieliśmy zgodnym chórem. Nie mogłem patrzeć na ból Rebecy.
- W takim razie. Jeden. Dwa. Trzy. Cztery - wyliczyła Ejlejtyja i jej oczy rozbłysły jasnym światłem. Odrzuciła głowę do tyłu, a Rebeca w moich ramionach momentalnie się odprężyła.
- Nic nie czuję - wyszeptała. Pocałowałem ją delikatnie w czoło.
- Widzę główkę pierwszego dziecka - roześmiała się Ejlejtyja. Wyglądała na niesamowicie szczęśliwą, mimo że to nie ona właśnie została matką. - Zapamiętajcie ten dzień, bogowie, oto narodzi się troje dzieci, które w przyszłości rozpętają burzę.
(Rebeca?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz