[...] Wyszczerzyłem zęby.
- Bo co, kochanie? - spytałem z rozbawieniem. Nyks zaczerwieniła się i już miała zamiar mnie uderzyć, gdy z nienaturalną szybkością chwyciłem ją za nadgarstek i przycisnąłem do ściany budynku.
- Nie próbuj - ostrzegłem, wężowym językiem dotykając koniuszka jej ucha. - Jesteś silna, sprawna i bystra, ale pamiętaj. Jestem od Ciebie znacznie starszy i znacznie bardziej doświadczony. Nigdy nie myśl, że młodszy brat Gabriela, syna Dionizosa, nie jest dla Ciebie zagrożeniem.
- Puść mnie - warknęła. Zrobiłem to i cofnąłem się, unikając ciosu.
- Nie walcz ze mną - powiedziałem z powagą. - Prawdziwymi wrogami są strażnicy.
- Ty? Poważny? - rzuciła z rozbawieniem. Nie odpowiedziałem, bo odwróciła się i poszła dalej. Uśmiechnąłem się pod nosem. Spuściłem głowę i zniknąłem w tłumie. Przemieniłem się tak szybko, że nikt nie zauważył mnie prześlizgującego się przez drut kolczasty jako jaszczurka. Biegłem na zwinnych nóżkach, omijając każdą blokadę. Mógłbym zbiec, gdybym chciał. Ale co bym wtedy zrobił? Zostawiłbym tu brata? Nie, nie umiałbym. Gabriel jest tu przeze mnie. Chyba jestem mu to winny. Zatrzymałem się na pięknej łące i powróciłem do swojego ciała. Położyłem się na trawie i zasnąłem.
(...) Ocknąłem się tak jak przypuszczałem, w celi. Próbowałem poruszyć rękoma, ale były przykute nadgarstakami do ściany. Nawet nogi mi unieruchomili tak, bym wisiał na kształt krzyża św. Jerzego. Westchnąłem, z nieukrywanym rozbawieniem.
- Moje biedactwa, nie wiecie jak mnie zranić? - zawołałem w pustkę. - Podpowiem Wam. Mnie nie ma jak zranić.
- Milcz, suki*synu! - wrzasnął na mnie strażnik. Do środka weszło ich w sumie trzech. Ten co krzyczał i dwóch pomocników.
- Bo co? - uśmiechnąłem się z pogardą.
- Pozbawię Cię męskości, bożku - wyszczerzył się.
- Przykro mi to mówić, ale to jedyna część mojego ciała, której nie możesz tknąć nożem ani mieczem. W przeciwieństwie do mojego brata, u mnie wykształciły się cechy boskie. Gdy tylko zbliżysz ostrze, wyparuje - uśmiechnąłem się szeroko.
(Nyks?)
- Bo co, kochanie? - spytałem z rozbawieniem. Nyks zaczerwieniła się i już miała zamiar mnie uderzyć, gdy z nienaturalną szybkością chwyciłem ją za nadgarstek i przycisnąłem do ściany budynku.
- Nie próbuj - ostrzegłem, wężowym językiem dotykając koniuszka jej ucha. - Jesteś silna, sprawna i bystra, ale pamiętaj. Jestem od Ciebie znacznie starszy i znacznie bardziej doświadczony. Nigdy nie myśl, że młodszy brat Gabriela, syna Dionizosa, nie jest dla Ciebie zagrożeniem.
- Puść mnie - warknęła. Zrobiłem to i cofnąłem się, unikając ciosu.
- Nie walcz ze mną - powiedziałem z powagą. - Prawdziwymi wrogami są strażnicy.
- Ty? Poważny? - rzuciła z rozbawieniem. Nie odpowiedziałem, bo odwróciła się i poszła dalej. Uśmiechnąłem się pod nosem. Spuściłem głowę i zniknąłem w tłumie. Przemieniłem się tak szybko, że nikt nie zauważył mnie prześlizgującego się przez drut kolczasty jako jaszczurka. Biegłem na zwinnych nóżkach, omijając każdą blokadę. Mógłbym zbiec, gdybym chciał. Ale co bym wtedy zrobił? Zostawiłbym tu brata? Nie, nie umiałbym. Gabriel jest tu przeze mnie. Chyba jestem mu to winny. Zatrzymałem się na pięknej łące i powróciłem do swojego ciała. Położyłem się na trawie i zasnąłem.
(...) Ocknąłem się tak jak przypuszczałem, w celi. Próbowałem poruszyć rękoma, ale były przykute nadgarstakami do ściany. Nawet nogi mi unieruchomili tak, bym wisiał na kształt krzyża św. Jerzego. Westchnąłem, z nieukrywanym rozbawieniem.
- Moje biedactwa, nie wiecie jak mnie zranić? - zawołałem w pustkę. - Podpowiem Wam. Mnie nie ma jak zranić.
- Milcz, suki*synu! - wrzasnął na mnie strażnik. Do środka weszło ich w sumie trzech. Ten co krzyczał i dwóch pomocników.
- Bo co? - uśmiechnąłem się z pogardą.
- Pozbawię Cię męskości, bożku - wyszczerzył się.
- Przykro mi to mówić, ale to jedyna część mojego ciała, której nie możesz tknąć nożem ani mieczem. W przeciwieństwie do mojego brata, u mnie wykształciły się cechy boskie. Gdy tylko zbliżysz ostrze, wyparuje - uśmiechnąłem się szeroko.
(Nyks?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz