[...] Clay zostawił mnie w spokoju po 3 godzinach dręczenia. Po prostu
już nie wiedział co ze mną zrobić. Mój tors zdobiły ślady poparzeń,
sińców, nacięć. Bolało jak chole*a, ale się tym nie przejmowałem.
Tortury i obrażanie strażnika uspokoiły mnie, a rany i tak znikną za
dzień, dwa. Siniaków już prawie nie było widać. Strażnicy zanieśli mnie
do celi i pozostawili samemu sobie. Wzdrygnąłem się gdy moje ciało
upadło na zimny beton. Dźwignąłem się z ziemi i powłóczyłem się do
łazienki. Oczyściłem wszystkie rany cięte i schłodziłem poparzenia.
Czarne smugi układały się w różnorodne symbole. Wśród nich znalazłem
atrybut Hery. Wiedziałem, że nie znalazł się tam przypadkiem. Ostrzegała
mnie i Gabriela przed gniewem bożym. A może przede wszystkim syna
Gabriela.. Niewiele z tego rozumiałem. Chyba trzeba będzie udać się do
Pytii, pomyślałem.
- To chyba nie jest dobry pomysł - w moim umyśle odezwał się głos mojego ojca.
- Dlaczego? - spytałem, kładąc się półnagi na łóżku.
- Po tym jak planowałeś uwiedzenie jej? Bargeonie - zaśmiał się Dionizos. No tak, cały on. Dokładnie taki sam jak ja.
- W takim razie co robić, ojczulku?
- Przede wszystkim, nie nazywać mnie tak - rzucił z rozbawieniem. - A co
do Hery.. Próbuję zwieść ją na manowce. Jest coraz bliżej.
- Coraz bliżej czego? - zmarszczyłem czoło.
- Kogo - poprawił mnie. - Twojego bratanka. Ty nigdy nie spłodziłeś bożka, Bargeonie. Gabriel tego dokonał.
- Słucham? - podniosłem się gwałtownie, nie zważając na ból. To ja byłem bogiem, nie Gabriel. Nigdy bym się tego nie spodziewał.
- A jednak - ojciec odczytał moje myśli. - Grozi mu niebezpieczeństwo. Straszne niebezpieczeństwo.
- Będę czuwał - obiecałem.
(Nyks?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz