Zaklnąłem i uderzyłem pięścią w ścianę rozwalając ją trochę. Złapałem się za rękę, w której czułem ból w kostkach i usiadłem na parapecie. Lilith zniknęła, a najgorsze było to że nie wiem co zrobiłem nie tak. Po prostu znikła. Ból nie dawał mi spokoju więc poszedłem do łazienki i przemyłem dłoń. Zdarłem sobie skórę na kostkach, ale wiedziałem że szybko się to zagoi. Wróciłem do pokoju i usiadłem na łóżku zastanawiając się nad tym co mówiłem, jednak dalej nie widziałem do końca co ją tak zdenerwowało. Domyśliłem się jedynie, że to musiało być moje ostatnie pytanie bo to po nim uciekła. Nie mogąc tak dłużej siedzieć wstałem i wyszedłem z pokoju. Korytarzem doszedłem na dziedziniec, gdzie zobaczyłem Damiena.
- Znów się biłeś? - zaśmiał się widząc moją dłoń.
- Nie. Dziewczyny.
- No ładnie. - roześmiał się. - Ty lepiej na nie uważaj.
- Wiem, wiem.
- Musze lecieć. - powiedział i pobiegł do Cataley.
Ja usiadłem pod jednym z drzew i odpoczywałem na świeżym powietrzu gdy usłyszałem głos strażnika.
- Wstawaj, idziesz z nami. - powiedział.
Wstałem powoli i ruszyłem z dwoma strażnikami. Zaprowadzili mnie do gabinetu i przypięli do ściany.
- No dobrze, mów...
- I tak nic nie powiem. Już zabiliście sens mojego życia. - powiedziałem patrząc na nich ze złością.
(Lisha?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz