Im bardziej się oddalaliśmy tym mniej słyszeliśmy krzyki tych ludzi. Jednak Sage dalej była smutna. Zwolniliśmy w końcu trochę, skoro i tak biegliśmy z nadludzką prędkością to strażnicy nie mieli szans nas złapać. Sage objęła się rękoma i spojrzała za siebie.
- Nie oglądaj się.
- Jimi, my ich zostawiliśmy.
- Nie mieliśmy wyboru.
- Ale...
- Sage. - podszedłem do niej i złapałem za ramiona. Wiedziałem że trzymam ją za mocno, ale musiała to zrozumieć. - Gdybyśmy zostali złapali by nas i zabili wszystkich za to, że nam pomagali. Tak nic nie zjadą i zostawią ich w spokoju.
- Jimi, to boli. - jęknęła gdy wbiłem palce mocniej w jej skórę.
- Nie mogliśmy zostać, zrozum.
Puściłem ją, a Sage cofnęła się. Chciałem do niej podejść, ale ona znów się odsunęła. Zrozumiałem, że znów ją wystraszyłem.
- Sage, przepraszam.
Wyciągnąłem do niej dłoń, którą po chwili wahania złapała i przytuliła się do mnie.
- Czemu taki jesteś?
- Wychowano mnie na strażnika.
- Nie chcę się ciebie bać.
- A boisz? - spytałem spokojnie.
- Teraz już nie. - powiedziała wtulając się we mnie. Staliśmy tak przez jakiś czas, aż w końcu postanowiłem że musimy iść dalej i nie zatrzymywać na razie.
(Sage?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz