[...] Ejlejtyja zaprowadziła mnie za wzgórze niedaleko jaskini i ściągnęła jedwabny kaptur z głowy.
- Nazwałeś go Alexandrem - zauważyła. - Kiedyś nazywałeś się Alexander. Alexander Wielki.
- Wiem jak nazwałem swojego syna, ciotko. Tylko dlaczego o tym mi przypominasz? - spytałem. Nie rozumiałem co bogini ma na myśli.
- Gabrielu, Alexander jest innym dzieckiem niż Nicolas czy Diane. Uważaj na niego. Szybko będzie musiał stać się mężczyzną - ostrzegła mnie i rozsypała się na wietrze. Przez chwilę wpatrywałem w miejsce, gdzie przed chwilą stała Ejlejtyja. Zastanawiając się nad jej słowami, wróciłem do jaskini, gdzie Rebeca karmiła dziewczynkę, a chłopcy płakali. Wyglądali na roczne dzieci, a nie na niemowlaki, którymi były. Wziąłem synków na ręce, po jednym w każdej. Zacząłem ich kołysać w swoich ramionach.
- Maluchy, nie hałasujcie tak - powiedziałem z rozbawieniem, całując każdego po kolei w czoło. Nicolas zapatrzył się we mnie, ale Alexander wierzgał nóżkami i nadal krzyczał. Coś go od środka rozsadzało. Położyłem zawiniętego w kocyk Nico obok Rebecy i skupiłem się na Alexandrze.
- Mały urwisie, coś czuję, że to właśnie z Tobą będą największe kłopoty - pogłaskałem go po główce. Maluch nagle otworzył szeroko oczy, a ja doznałem szoku. Nigdy nie widziałem tak brązowych, niesamowitych, dużych oczu. Po chwili Alexander machnął rączką, uderzając mnie w pierś. Zaskoczony wpatrywałem się w niego, póki nie dobiegł mnie głos Rebecy.
- Gabriel, one są takie śliczne - szepnęła, wzruszona. Usiadłem obok niej, biorąc na kolana Diane i Nicolasa.
(Rebeca?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz