- Całkiem sprytne. - przyznałam z przekąsem.- Dobrze, mój mistrzu. Teraz czeka cię trudniejsze zadanie. -
podeszłam do pobliskiej półki skalnej. Chwyciłam za skórzany pakunek. Wyciągnęłam z niego kołczan nabity strzałami i piękny łuk. - Skąd to masz? - usłyszałam tuż przy uchu. - Pożyczyłam. - Raczej ukradłam. - stwierdził rozbawiony Lewis - Nie twój interes skąd go mam. - syknęłam. On tylko się uśmiechnął.- Zaczynajmy. Na środku sali postawiłam tarczę. Podeszłam do mojego ucznia, wręczając mu strzały i łuk. Na przeciwległej ścianie ustawiłam odpowiednio tarczę, uprzednio stojącą w kącie. - Nałóż, naciągnij i wypuść. - instruowałam. - Przy pomocy magii. - domyślił się. - Tak. Lewis chwycił za broń. Nałożył strzałę na cięciwę. Stanęłam tuż przy nim. - Postaraj się kontrolować lot. Skup się na grocie i celu. - szepnęłam mu na ucho. Puścić. Strzała świsnęła i wbiła się w sam środek. - Całkiem nieźle. - gwizdnęłam z zachwytu. - Co teraz? - Podpal grot i strzel jeszcze raz. Tylko się nie usmaż. - dodałam z uśmiechem. Wciągnął głośno powietrze. Jednym ruchem rozpalił strzałę. Naciągnął ją i puścił. Ognista strzała, owszem wbiła się w tarczę, ale przypaliła jej część. - Cho*era. - mruknął niezadowolony Lewis. - Spokojnie. Zmniejsz płomień, bo ta rudera spłonie żywcem, a my razem z nią. Przymknął powieki. Otworzył je szeroko. Ogień zamiast gasnąć rósł z zadziwiająca prędkością. Języki płomieni muskały zimne ściany. W powietrzu czuć było zapach palącego się drewna. Uniosłam gwałtownie rękę. Ogniste łuny powoli znikały. W końcu został po nich popiół i węgielki. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Na szczęście nic się nikomu nie stało, a pomieszczenie okalał jedynie siwy dym. - Było gorąco. - usłyszałam głos Lewisa. - I to jeszcze jak. - Wybacz. Nie chciałem. - Nie bądź mięczakiem. - fuknęłam. - Każdemu się to zdarza. Przypatrywałam mu się intensywnie. Lewis nieco speszył się pod wpływem mojego wzroku. - Czemu tak na mnie patrzysz? - Doszłam do wniosku, że z tym masz problem. Nad tym popracujemy, ale nie dziś. Mam dosyć wrażeń jak na dzisiejszy dzień. - odeszłam w stronę wyjścia. - Jakbyś coś chciał, wiesz, gdzie mnie znaleźć. - rzuciłam przez ramię, puszczając mu perskie oko. - Słodkich snów. (...) Weszłam do swojej celi. Rozebrałam się do naga i zmęczona wskoczyłam do łóżka. Po chwili rozpłynęłam się w Objęciach Morfeusza. (Lewis?) |
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz