[...] Siedziałam skulona na parapecie. Ramionami objęłam kolana.
Wpatrywałam się w krajobraz za oknem. Uśmiechnęłam się delikatnie. Do
moich uszu doszło pukanie do drzwi. Odwróciłam głowę w tamtą stronę. Do
środka wszedł jeden ze strażników. Przyjrzałam mu się uważnie. Był
barczystym, dobrze zbudowanym szatynem. Nie mógł mieć więcej niż 25 lat.
- Czego chcesz? - warknęłam, przez co uśmiechnął się chamsko podchodząc bliżej mnie.
- Pokaż ci*kę, a ci powiem. - nawinął kasztanowy lok na palec.
- Czyżby mały ci tykał? - kiwnął głową. - Wybacz, ale nie spełnię twych
pragnień. Nie jestem dziwką! - krzyknęłam, gwałtownie zeskakując z
parapetu. Chciałam odejść, ale złapał mnie za przegub i przyciągnął do
siebie. Wpadłam w silne ramiona. Stykaliśmy się ciałami. Jedną ręką
przytrzymywał mnie w pasie, a drugą za ramię. Na karku poczułam szybki
oddech.
- Puść mnie, albo uderzę tam gdzie nie powinnam. - ostrzegłam.
- Zrobiłabyś to? - zaśmiał się gardłowo. Dłoń zsunął na pośladek i ścisnął.
- Dość! - krzyknęłam i stanęłam mu boleśnie na nodze. Syknął i rozluźnił
uścisk. Wyplątałam się z żelaznych objęć. Odwróciłam się w stronę
strażnika i zdzieliłam go w twarz. Uśmiechnął się perfidnie.
- Nie jesteś taki sprawny, jak kiedyś. - zauważyłam. Złapał mój podbródek chcąc, bym na niego spojrzała.
- Chcesz się przekonać? Zdejmij suknie, a sama zobaczysz na co mnie
stać. - uniosłam rękę, lecz on był szybszy. Złapał obydwa nadgarstki i
pchnął na łoże. Próbowałam się wyrwać, ale był za silny. Wilgotne wargi
poczułam na ustach, szyi i dekolcie, przez co dostałam dreszczy. Dłoń
wsunął za materiał majtek. Chciał je zdjąć, ale czyjaś silna ręką
ściągnęła go ze mnie. Usiadłam podciągając kolana pod brodę. Kątem oka
spojrzałam na przybyszów. Byli to trzej inni strażnicy i naukowiec,
stojący z uniesioną ręką nad moim niedoszłym gwałcicielem.
- Mówiłem ci, abyś nie mieszał się z obcą krwią, kretynie. - naukowiec
zdzielił go mocno w ucho. - Jesteś jej strażnikiem, a nie kochankiem! -
warknął do niego. Tamten nic się nie odezwał - A wy - zwrócił się do
pozostałych. - Wywleczcie ją z łóżka.
Strażnicy podeszli do mnie, chwytając mocno pod ramiona.
- Czyżbyś się bał stawić mi czoło osobiście, że bierzesz ze sobą, aż trzech? - rzuciłam z pogardą.
- Nie bądź taka pewna siebie. - kucnął przede mną, wyjmując strzykawkę z kieszeni. - Potrzebna mi twoja boska krew.
Splunęłam mu w twarz.
- Wal się! - warknęłam.
- Nie chcesz po dobroci? - wytarł rękawem twarz. - Zatem, jak chcesz. Przytrzymajcie ją, chłopcy.
Złapali mnie brutalnie za ramiona i talię. Próbowałam się wyrwać, ale
nic z tego. Na ramieniu poczułam ból przeszywający ciało. Czułam
wbijającą się igłę w żyłę. Krzyknęłam z bólu. Puścili mnie. Opadłam z
hukiem na posadzkę.
- Miłych snów, Xano. - wyszli.
Podparłam się łokciem stojącego niedaleko stolika. Wstałam i rzuciłam się na łóżko cicho szlochając.
(..) Szłam wolno korytarzem w stronę dworu. Przez cały czas
zastanawiałam się nad wczorajszym wieczorem. Co tych durniów skłoniło do
pobrania mojej krwi? Co ich podkusiło? Może mają plany względem mnie?
Te i inne pytania zadawałam sobie nie otrzymując odpowiedzi. W
zamyślenia wyrwał mnie czyjś głos.
(ktoś dokończy?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz