- Mój ojciec nie byłby zadowolony, że masz o mnie takie zdanie. - fuknęłam. Oj tak. Byłby wściekły.
- Nie fucz, jak rozjuszona kotka. Ja się tylko pytam. Poza tym jesteś jego córką. Nie zazdroszczę. - Zawsze tak się szczerzysz? - zapytałam złośliwie - Zależy, jak dla kogo. Dla ciebie mogę zawsze. - uśmiechnął się szatańsko. Wywróciłam oczami. Idiota! Co on sobie wyobraża?! Podeszłam do niego i popukałam go palcem w tors. - Słuchaj, kotku. Lepiej ze mną nie zadzieraj! Powinieneś się nauczyć, że ci, którzy dokonali takiego wyboru, rzadko kiedy żyją wystarczająco długo, by dokonać innych wyborów. - Już się boję. - powiedział lekceważąco, a zarazem pewnie. Zacisnęłam dłoń w pięść. Miałam ochotę mu przyłożyć. Ach, dlaczego akurat na niego? Przeklęci strażnicy i ich parchata magia! Albo usuną mi się z drogi, albo zamienię ich w proch, który tak lubią wielbić. - Za co cię wsadzili do ciupy? - Nie twój interes. - warknęłam, ale to go nie zniechęciło. - Widzę, że ktoś stracił humorek. - wyszczerzył żeby. - Tak, a tym kimś byłeś ty. Nie dość, że muszę użerać się z chorymi strażnikami to jeszcze z tobą. - Oni nie są zwykłymi ludźmi. - Ale myślą! - Tylko czasem im się to zdarza. - Jesteś okropny. - Miło mi. (Liam?) |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz